Flota  »  Zarządzanie  »  Szkolenie czy integracja?
Egzamin na prawo jazdy

Szkolenie czy integracja?

2008-11-22 - Flota Auto Biznes     Tagi: Szkolenia, Zarządzanie

Do czego służą szkolenia bezpiecznej jazdy? Na całym świecie są to kursy doszkalające kierowców, podnoszące ich umiejętności, a także regularnie przypominające zasady bezpiecznej jazdy. W naszym kraju nierzadko szkolenia pełnią po prostu funkcję nauki prowadzenia samochodu.

Większości kierowców trzeba niestety, uczyć sztuki prowadzenia samochodu od podstaw. Stan ten będzie trwał tak długo, jak długo zdobycie prawa jazdy będzie wiązało się ze zdaniem egzaminu „z precyzyjnego parkowania”. To mniej więcej tak, jakby licencję pilota dawać wszystkim umiejącym puszczać latawce...

Instruktor bez „prawka”?
Zgodnie z polskim prawem doszkalanie kierowców wykorzystujących do pracy samochody firmowe to obowiązek pracodawcy. I choć mówią o tym jednoznacznie konkretne przepisy Prawa Pracy, wciąż odsetek firm korzystających z usług szkół bezpiecznej jazdy jest zastraszająco niski. Sposobów na zmniejszenie szkodowości szuka się wszędzie, jednak mało, który fleet manager prosi o pomoc prawdziwych fachowców.

Przyczyn jest wiele. Mogą być to wątpliwość co do efektywności szkoleń, wynikające często z odbytego kursu w szkole niewiadomego pochodzenia. Mamy też grupę ambitnych szefów flot, którzy próbują szkolić kierowców we własnym zakresie. Często również przeszkodami są działowe założenia budżetowe, nie uwzględniające wydatków na podnoszenie kwalifikacji. Spróbujmy porównać kilka faktów i mitów, dając jednocześnie wskazówki, jak postępować decydując się na realizację szkolenia.

Pomimo, iż szkoły bezpiecznej jazdy funkcjonują w Polsce od kilkunastu lat, wciąż nie doczekaliśmy się przepisów, które regulowałyby zasady ich zakładania i funkcjonowania. Obecnie taką placówkę może otworzyć nawet „instruktor” nie posiadający prawa jazdy. Stąd większość szkół odwołuje się do doświadczenia nabytego przez instruktorów w sporcie samochodowym. Ma to swoje uzasadnienie. Kierowcy rajdowi przejechali bowiem często po kilkadziesiąt tysięcy kilometrów w warunkach ekstremalnych, a więc na granicy ryzyka.

Czynni i emerytowani mistrzowie kierownicy wiedzą gdzie znajduje się granica, co robić, aby jej nie przekraczać, w jaki sposób „ratować” sytuację, gdy - nie daj Boże - tę granicę przekroczymy. Z poślizgiem są na „Ty”. Jednak wielu instruktorów powołujących się na rajdowe bądź wyścigowe korzenie ma ze sportem niewiele wspólnego. Wybierając szkołę warto poprosić o dane instruktorów, a znając nazwiska konkretnych osób łatwo zweryfikować ich zawodowy dorobek przy pomocy wyszukiwarki internetowej.

Chcemy poślizgów
Swoisty fenomen stanowią pojedyncze szkoły, twierdzące, że sportowa przeszłość dyskwalifikuje instruktorów. Zgoda, metodologie są różne. Ale żadna z nich nie odbierze doświadczenia i umiejętności profesjonalnym kierowcom. Wzmożona ostrożność zalecana jest dopiero wtedy, gdy już na początkowym etapie, szkoła zamiast bezpiecznej - oferuje szkolenia sportowej jazdy.

Przed wyborem firmy warto też sprawdzić, czy jest ona członkiem Polskiego Stowarzyszenia Motorowego. To jak dotąd jedyna instytucja skupiająca profesjonalne szkoły prowadzenia samochodu, więc przynależność do niej gwarantuje wysoki poziom merytoryczny. Proces weryfikacji członków PSM jest bardzo szczegółowy, więc szkoły bez należytego przygotowania nie podejmują nawet starań, aby wstąpić do tego elitarnego grona.
Zainteresowanie szkoleniami po trwającym niemal dwa lata boomie nagle spadło. Rozmawiając z jednym z potencjalnych klientów na temat ewentualnego zawarcia umowy niemal „zamarłem”, gdy poznałem przyczynę, która zdecydowała, że zajęcia się nie odbędą. „Wie Pan, dwa lata temu mieliśmy paintball, rok temu szkolenie bezpiecznej jazdy, a w tym roku chcemy coś innego, żeby się nie powtarzać”. Z przerażeniem stwierdziłem, że mój klient, a być może nie on jeden potraktował nasze spotkanie po prostu jako imprezę integracyjną. Bo samochody są w modzie, bo Kubica...

Analizując zapytania ofertowe z ostatniego czasu potwierdziłem swoje przypuszczenia. „Chcemy, żeby były poślizgi”, „Koniecznie muszą być te małe kółeczka (troleje - przyp. autora), żeby było dużo zabawy”, „A nauka zawracania na ręcznym też będzie?”. Teraz już wiem, czemu tyle ofert zniknęło w czeluściach sieci elektronicznej. Ja chciałem uczyć, a oni chcieli się bawić... Przecież szkolenia, jak sama nazwa wskazuje służą do nauki! Jazda samochodem w sytuacjach zbliżonych do ekstremalnych istotnie generuje wiele pozytywnych emocji, jednak jeśli ktoś oczekiwał wyłącznie dobrej zabawy - nie należy być zdziwionym, że ze spotkania niewiele wyniósł. Nie liczmy więc na efekty, jeśli serwujemy pracownikom naukę niejako ma uboczu wyjazdu integracyjnego. Do tego typu zajęć, trzeba podejść poważnie, z nastawieniem na edukację.

We własnym zakresie
Niektórzy szefowie flot próbują realizować szkolenia we własnym zakresie. Co gorsza, są nawet samozwańczy instruktorzy bezpiecznej jazdy, organizujący „szkolenia dla szkolących?. Nie mam nic przeciwko obniżaniu kosztów, jednak jazda samochodem to nie matematyka, ani tylko fizyka. Nie da się stworzyć listy pytań i odpowiedzi, a pytania kursantów potrafią być niezwykle zaskakujące nawet dla najwytrawniejszych instruktorów. A jaki autorytet będzie miał prelegent, który nie potrafi rozwiać wątpliwości uczestników zajęć, albo co gorsze mówi, co mu ślina na język przyniesie?!

Aby bardziej obrazowo przybliżyć ten problem - uczestniczyłem ostatnio, przypadkowo, w szkoleniu ekojazdy. Sama idea szczytna, a jakże. Nawet sam próbowałem wdrażać jej zasady w życie - Toyota Avensis 2.0 Diesel prowadzona zgodnie ze sztuką jazdy ekologicznej wypaliła na dystansie 280 kilometrów jazdy mieszanej dokładnie 3,8 litra oleju napędowego na 100 km. Jednak, obok wielu sprawdzonych zasad, usłyszałem na szkoleniu, że po osiągnięciu pewnej prędkości należy „wrzucić na luz” i się toczyć. Chyba bardziej ekologiczne będzie pójście na piechotę...
Na pytanie, co zdarzy się, gdy zaistnieje nagła sytuacja i konieczność użycia pedału przyspieszenia „pan instruktor” już odpowiedzieć nie potrafił. Szkolenia wewnętrzne są jak najbardziej doskonałym sposobem na obniżenie kosztów, ale tylko pod warunkiem, że będą odbywały się w ramach kompleksowego programu przygotowanego i nadzorowanego przez specjalistów. W każdym innym przypadku nie przyniosą pożądanego efektu, a zdarzy się także, że odniosą skutek przeciwny.

Swoim samochodem
Dobrym sposobem na obniżenie kosztów szkoleń jest organizowanie zajęć na samochodach firmowych. Szkoły niechętnie zgadzają się na takie rozwiązanie, gdyż jednym z elementów biznesu jest wynajem samochodów. Ale, jako klient, mamy prawo zażądać takiego właśnie rozwiązania. Jeśli już wybraliśmy odpowiednią szkołę możemy być pewni, że samochodom nic nie będzie. Delikatnemu zużyciu ulegną opony, w najgorszej sytuacji na zderzakach znajdą się ślady po strąconych słupkach, które znikną po pierwszym myciu. Dodatkowo pracownicy będą szkolili się takimi samymi samochodami, jakimi jeżdżą na co dzień, więc łatwiej będzie im przyswoić wiele prawidłowych zachowań. A więc nie bójmy się używania własnych samochodów. Koszty spadną znacznie, co z pewnością wielokrotnie zrekompensuje nieznaczne zużycie bieżnika.

Szkolić trzeba - to pewne. Niepodważalnym powodem jest blisko 6 000 śmiertelnych ofiar co roku na polskich drogach. W tym kontekście przytaczanie innych przyczyn jest bezcelowe. Obniżać koszty też trzeba. W końcu takie są wymogi każdej firmy, każdego szefa. Czy można połączyć jedno z drugim? Uważam, że można. Tylko rozsądnie, tak, aby wizja oszczędności kosztów nie przysłoniła celu podstawowego, jakim jest podniesienie bezpieczeństwa i chronienie ludzkiego życia.

Paweł Dejmek, instruktor bezpiecznej jazdy w Szkole Bezpiecznej Jazdy Letsdrive, członek Polskiego Stowarzyszenia Motorowego.





źródło: Flota Auto Biznes

Dodaj komentarz

Nick
Treść
Wpisz kod
z obrazka
Aby komentować pod zarezerowanym, stałym nickiem, bez potrzeby
logowania się za każdym wejściem, musisz się zarejestrować lub zalogować.

Zaloguj się

Login Hasło
0

Komentarze do:

Szkolenie czy integracja?